LEGENDY



Skąd wzięła się nazwa Krzyk?

Na Podsanczu tuż przy granicy sonieckiej jest zapadlisko. Miejsce to Rybnianie nazywają krzykiem. Bardzo dawno temu, gdy w  okolicy panował pomór (choroba zakaźna), który zbierał obfite plony. Nie było rodziny, w której  by nie było choć jednego chorego. Starszyzna wsi wówczas ustanowiła, że każdy chory musi być odizolowany od pozostałych mieszkańców. W tym celu nad zapadliskiem zbudowano olbrzymi szałas, a samo zapadlisko wysłano słomą. Rodziny musiały umieścić w tym zapadlisku swoich chorych, by dokonali tam swego żywota lub z pomocą Bożą wyzdrowieli. Każda rodzina miała obowiązek podawać choremu jedzenie i picie, które to podawano na długich żerdziach. W okolicy słychać było jeden wielki krzyk ludzi cierpiących. Po pewnym czasie, gdy we wsi już nie było więcej chorych, a w zapadlisku ustały krzyki i wołania. Starszyzna postanowiła sprawdzić czy w zapadlisku nie znajduje się jakiś ozdrowieniec. Następnie w to miejsce nawieziono wapna palonego w celu dezynfekcji i zasypano częściowo zapadlisko oraz zlikwidowano szałas. Spływające wody z pobliskich wzgórz dokonały reszty zamulając częściowo zapadlisko.
Opracował na podstawie opowiadań mieszkanki Rybnej  W.Ł.

Skąd wzieła się nazwa Gorki i Piekło?

Idąc Skotnicą w kierunku Wrzosów są pola, co się Gorkami nazywają. Bardzo dawno, gdy Wrzosach jeszcze lasy rosły. Był tam dom, w którym mieszkała w nim rodzina zajmująca się wypasem bydła w lesie. Jednego razu mała pasterka popędziła krówki na skraj lasu, gdzie bujniejsza trawa rosła. Krówki trawę spokojnie sobie jadły a pastereczka by wypocząć ułożyła się na ziemi. Wówczas usłyszała jak w ziemi coś drży i huczy. Po powrocie do domu opowiedziała rodzicom, co słyszała, lecz Ci nie dali wiary opowiadaniom swej córki. W nocy raptem się ziemia zakołysała i usłyszano wielki huk. Wtedy zobaczyli iż na skraju lasu jakby się coś paliło. Doczekawszy rana cala rodzina poszła zobaczyć co się stało. Idąc nie poznawali miejsc, w których dotychczas bywali. Zamiast leśnych ścieżek były bardzo głębokie rowy, wyrwy i leje, z których wielki gorąc niczym z piekła buchał. Obszedłszy gorący wąwóz wyszli na wzgórze, gdzie ziemia była bardzo gorąca. Od tamtego wydarzenia miejsca te nazywane
są Piekłem, czyli ten gorący wąwóz oraz Gorkami, czyli wzgórza, co na nich ziemia była gorąca (gorka). Coś w tym bajaniu musi być, gdyż do tej pory w Gorkach można napotkać kamienie przypominające pumeks.
Opracował na podstawie opowiadań mieszkanki Rybnej  W.Ł.

Legenda o jeziorku na skraju Nowego Świata

Tematem legendy jest nigdy nie wysychające Jeziorko. Ale głównym bohaterem - duch właściciela karczmy, która w niepamiętnych czasach stała na jego miejscu. Pewnego razu przejeżdżał koło niej z Rybnej do Czułowa, ze świętymi sakramentami, ksiądz do umierającego chorego. W tym czasie w karczmie odbywało się huczne weselisko. Za długimi stołami suto zastawionymi mięsiwem, kołaczami i mocnymi trunkami siedzieli, głośno gaworząc, starsi kmiecie i popijali z glinianych pucharów gorzałkę i miód. Ich synowie zaś raczyli się nimi na stojąco lub tańcowali do upadłego z wystrojonymi na kolorowo dziewczętami przy dźwiękach ludowej kapeli. Inni ich rówieśnicy, podnieceni wypitym alkoholem, wyśpiewywali sprośne przyśpiewki i ściskali w kątach chichoczące głośno, nie mniej roznamiętnione, młode wieśniaczki. Na dźwięk dzwonka ministranta nikt nie przerwał zabawy i nie przyklęknął. Jedni go nie usłyszeli w panującym w lokalu zgiełku, inni świadomie zlekceważyli przewożoną hostię. Wedy karczma zaczęła się gwałtownie zapadać razem z weselnikami. Wokół rozległy się głośne okrzyki trwogi i nawoływań o pomoc. Biesiadnicy usiłowali za wszelką cenę opuścić zapadający się budynek, tratując się wzajemnie. Ale nie było już dla nich ratunku. Wszystkich pochłonęła grząska, gliniasta ziemia. Tam zaś, gdzie jeszcze niedawno stała karczma, powstał rozległy i głęboki dół, który natychmiast wypełniła woda. Od tamtego czasu często o północy ze stawu wyłania się duch karczmarza i okrąża go wokół. W ten sposób wcielony w niego dawny właściciel karczmy odbywa pokutę za zlekceważenie za życia przez siebie i swych gości uświęconej przez wieki powinności wobec Boga.
Opracował Eugeniusz Wędzicha, były mieszkaniec Nowego Światu

Konietopa lub Konietopy.

Dawno, dawno temu, gdy jeszcze każdy szanujący się gospodarz posiadał przynajmniej jednego konia, we wsi Rybna zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Gdy ktoś wyjeżdżał nocą koniem na łąki między Rybną a Czułówkiem , ginął bez śladu. Prowadzono poszukiwania zaginionych, okoliczni mieszkańcy przeszukiwali każdy zakątek ale nikogo nie odnaleziono. Wyglądało to tak, jakby zaginieni zapadli się pod ziemię lub rozpłynęli w powietrzu. Aż pewnego razu, bardzo wczesną ranną porą, gdy słońce dopiero zaczęło wychodzić spod osłony nocy, pewien gospodarz wyjechał z wozem i parą koni do roboty w polu. Był to człowiek bardzo uczciwy i pracowity. Gorliwie wypełniał swe obowiązki związane z uprawą roli, chciał aby jego pola były najlepiej zagospodarowane, a rodzina żyła w dostatku. Pole gospodarza znajdowało się w okolicy tych właśnie złowrogich i tajemniczych łąk, w pobliżu pięknego zarośniętego trawą źródełka, z którego ów gospodarz zawsze brał wodę by napoić konie. W tym czasie przywiązywał je, aby nie uciekły. Tym razem zapomniał o przywiązaniu koni. Gdy nabierał wodę do wiadra, zobaczył konie biegnące razem z wozem jak opętane w stronę źródełka. Szybko uskoczył w bok, a konie wraz z wozem wpadły do źródełka. Gospodarz bardzo się zdziwił, ponieważ źródełko było niewielkie. Zdziwiło go również zachowanie koni, gdyż były one zawsze spokojne i posłuszne. Zrozumiał, że w tym właśnie źródełku ginęły i konie i ich właściciele. Pobiegł szybko do wsi i opowiedział wszystkim o tym, co się wydarzyło. Usiłowano zmierzyć głębokość źródła, lecz okazało się to niemożliwe. Mieszkańcy stwierdzili, że w źródełku znajduje się zła, tajemnicza siła i nazwali to miejsce Konietopą lub Konietopami. Starzy ludzie opowiadają, że nocą nikt spokojnie nie przejdzie przez te łąki. Wędrowca mamią światełka, zapewne dusze potopionych  tu ludzi, które prowadzą go w złym kierunku. Śmiałkowie, którzy chcieli sprawdzić wiarygodność opowiadań, po całonocnym spacerze, rano znajdowali się w tym samym miejscu, z którego wyszli. Jeśli chcecie zobaczyć to tajemnicze miejsce, wybierzcie się na spacer na łąki między Rybną a Czułówkiem. Nie ma tam już źródełka, które wchłaniało konie i ludzi, ale są nadal piękne, podmokłe łąki. Chociaż nocą? Nigdy nic nie wiadomo...
Opracowała: Ania Palus

Legenda o fundatorze kapliczki na Nowym Świecie.

Kapliczka na Nowym Świecie została wybudowana w niepamiętnych dla nas czasach. Rok 1863 wyrzeźbiony nad drzwiami kapliczki jest datą remontu kapliczki. Fundatorem kapliczki był Wojciech Tekieli, potomek węgierskiego książęcego rodu Tekielich. Książę Konstanty Tekieli uciekł z własnego kraju i osiedlił się w Rybnej. Działo się to wówczas, kiedy hordy pogańskich Turków dotarły pod Wiedeń. Barbarzyńcy tureccy w okrutny sposób znęcali się nad mieszkańcami Wiednia, a zwłaszcza nad duchowieństwem. Rabowali kościoły, biorąc złote monstrancje i kielichy, wysypywali komunikanty, Najświętszy Sakrament deptali nogami. Księży i zakonników ścinali pod klasztorami, siostry zakonne mordowali w okrutny sposób. Król Jan III Sobieski, na prośbę papieża wyruszył pod Wiedeń i pokonał tych okrutnych wrogów. Wtedy to żył na Węgrzech, bardzo bogaty książę, Konstanty Tekieli. Dowiedziawszy się, że Turcy chcą zawojować Austrię i Węgry, bał się o siebie i swój majątek i potajemnie zawarł sojusz z Turkami. Kiedy wieść o tym dotarła do władz węgierskich, uznano to za zdradę Ojczyzny. Książę został osadzony w więzieniu i niebawem miał zawisnąć
na szubienicy jako zdrajca. Jednak przy pomocy swojego wojska, wyrwał się z więzienia i ukrył w węgierskich lasach. Po jakimś czasie w stroju żebraczym przedostał się do Polski. Będąc bogatym zakupił duży obszar ziemi, pokrytej lasami, w okolicy Rybnej. Wynajęci chłopi karczowali lasy, ogromne pnie drzew wieźli ku Wiśle, gdzie zbijano je w tratwy i spławiano Wisłą aż do Gdańska. Książę wybudował dla siebie wspaniały dwór i ożenił się z kobietą z Przegini Narodowej z rodu Rakoczych. W swoich lasach zatrudniał okoliczną ludność dostrugania gontów. Gontami z Rybnej pokryty był klasztor w Tyńcu. Od zajęcia, które wykonywali mieszkańcy, powstała nazwa części Nowego Światu - Strug. Sprowadził także rzemieślników, którzy z drewna wyrabiali beczki i cebry. Tak powstał przysiółek Rybnej - Bednarze. Ludziom, którzy pracowali u niego, książę dał po kawałku ziemi, kazał pobudować chaty i nazwał tę osadę Nowym Światem. Ten przysiółek obecnie jest już całkowicie złączony z wsią Rybną. Syn lub wnuk księcia, Wojciech, był fundatorem kapliczki na Nowym Świecie. Dach kapliczki pokryty był drewnianymi gontami i zwieńczony wieżyczką, w której był zawieszony mały dzwon. Dzwonem tym dzwonili gdy zbliżała się wielka burza lub gdy zmarł ktoś z mieszkańców Nowego Światu. Opowiadano, że po śmierci fundatora dzwon ten zadzwonił po raz ostatni i więcej się nie odezwał. Z biegiem czasu drewniany dach kapliczki uległ zniszczeniu. W obawie przed zniszczeniem pięknego rzeźbionego ołtarza i cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, zmieniono gonty na dachówkę cementową i usunięto wieżyczkę. Gdy Rybną nawiedziła epidemia cholery, śmierć zbierała okrutne żniwo. Wszyscy mieszkańcy truchleli ze strachu. Gromadzili się w kościele i przy przydrożnych kapliczkach modląc się    i śpiewając pieśni do św. Rozalii, patronki od morowego powietrza. Choroba nie ustępowała, tylko zataczała coraz szersze kręgi. Zmarłych nie grzebano na cmentarzu kościelnym, lecz w polu, na tak zwanej Skotnicy, na kawałku poświęconej ziemi. Ksiądz proboszcz, Ignacy Orzechowski, zapowiedział błagalną procesję do cudownego Obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej na Nowym Świecie. Kto tylko był żywy, choćby na czworakach szedł w tej procesji. Ksiądz proboszcz celebrował Mszę św., a ludzie leżąc krzyżem na kamienistym gościńcu płacząc i wołając: Matko Boska Częstochowska ratuj nas, bo wszyscy zginiemy. Po skończonej niszy św. ksiądz powiedział, żeby ufali Matce Bożej, ponieważ Ona uprosi u swego Syna oddalenie tej strasznej zarazy. I tak się stało. W nocy i w następnych dniach nikt już nie umarł. Choroba została pokonana. Jednak niemal w każdym domu płynęły łzy po stracie najbliższych. Legendę tę spisała i przekazała do biblioteki Szkoły Podstawowej w Rybnej, nieżyjąca już obecnie pani Rozalia Kierzek. Miała wtedy 92 lata i mieszkała na Nowym Świecie. Na końcu opowiadania jest dopisek "Nie jest to legenda, jest to szczera prawda podana z dziada pradziada."
Publikacja z zgodą nauczyciela prowadzącego Bibliotekę szkolną.

Historia nazwiska Tekieli

Tekieli Emeryk (po węgiersku Imre), a nie Konstanty jak głosi legenda, przebywał w Bednarzach jako młodzieniec. W tym zakątku dużej podkrakowskiej wsi ukryło go dwu węgierskich hrabiów, przyjaciół ojca, po ucieczce w kobiecych przebraniach z obleganego rodzinnego zamku na Orawie przez habsburskiego generała Johanna Sporka. Ale "działo się to" nie po podpisaniu przez późniejszego księcia Węgier i Siedmiogrodu (w 1685 roku) sojuszu z Turcją, lecz 15 lat wcześniej. Poza tym sojusz ten ówczesny przywódca powstań kuruców zawarł dopiero po wycofaniu przez króla Sobieskiego, jego dotychczasowego przyjaciela, poparcia i pośpieszenia, na prośbę papieża, z odsieczą Wiedniowi. Sojusz ten zawarł nie "z obawy o siebie i swój majątek", ale aby nadal, przy pomocy wojsk tureckiego sułtana, walczyć z Habsburgami o wolność Węgrów. Warto tu przypomnieć, że za pomoc w ratowaniu katolickiej Europy, w tym przede wszystkim Austrii i Watykanu, papież obiecał polskiemu królowi wysoką rekompensatę w złocie. Obietnicy tej nigdy nie dotrzymał. Natomiast nie można wykluczyć, że dzięki tej pomocy w dzisiejszej Polsce, zamiast 90% katolików żyłoby tyleż samo wyznawców Allaha. Młody książę nie ożenił się z żadną przeginianką i nie "zbudował sobie wspaniałego dworu".
Owszem, ożenił się, ale z matką późniejszego bohatera Węgier Franciszka Rakoczego i już po wyjeździe z Polski by, mając 21 lat, stanąć na czele powstania kuruców (1678 r.). W Polsce po prostu spłodził z jakąś młodą dziewczyną nieślubnego syna, któremu pozostawił nazwisko i kilka włók zalesionej ziemi ciągnącej się w prostej linii od Bednarzy przez Brzezinę i późniejszy Nowy Świat aż niemalże po same Morgi. Po wykarczowaniu lasu, na części ziemi pobudowali się głównie potomkowie księcia, tworząc Nowy Świat. Pozostałą nadal uprawiają, choć część zmieniła już właścicieli.Faktem jest, że Bednarze przybrały nazwę od rzemieślników wyrabiających tam m.in. beczki i cebry. Robił je jeszcze mój dziadek, który ożenił się z córką Jana Tekielego, potomka księcia Emeryka. Nie było natomiast i nie ma części Nowego Światu zwanego Strugiem. Mianem tym nazywają miejscowi położony na wschód za nim skrawek pozostałego lasu, gdzie kilkadziesiąt lat temu zbudował sobie samotny dom "Franek ze Struga".Wzmiankę o księciu Tekielim i jego potomkach zamieściłem w moich "Wspomnieniach". Ich egzemplarz można wypożyczyć w bibliotece w Rybnej. 
Eugeniusz Wędzicha

( w bibliotece można również wypożyczyć „Zemstę Pasztuna” oraz „Spadochroniarkę” autorstwa E. Wędzichy)

Legenda o kapliczce "na sosence"

Dawno, dawno temu, na samym środku skrzyżowania polnych Dróg, na niewielkim wzniesieniu, rosły trzy sosny, jedna obok drugiej. Według przekazów ustnych, były one pozostałością lasu, który kilkaset lat temu porastał większą część obecnego obszaru Rybnej. Nadszedł rok 1914, wybuchła I wojna światowa. Wielu młodych mężczyzn musiało opuścić swoje rodzinne domy i iść walczyć o wolność Polski. Wojna nie ominęła Rybnej. Młodzi chłopcy ubrani w austriackie żołnierskie mundury, pojechało w świat, na wojnę. Wielu z nich nie powróciło nigdy do rodzinnej wsi. W pewnej rodzinie mieszkającej w Rybnej, było trzech synów i wszyscy oni dostali powołanie do wojska. Rodzice byli zrozpaczeni. Prosili Boga o szczęśliwy los dla synów. Ojciec wyrzeźbił figurę Chrystusa Frasobliwego, przygotował kapliczkę i poszedł odprowadzić synów w stronę stacji kolejowej Krzeszowice. Pożegnał się z nimi na rozstajnych drogach, gdzie rosły trzy sosny. Na jednej z nich ojciec zawiesił kapliczkę z Chrystusem Frasobliwym, prosząc Go o opiekę nad synami i ich szczęśliwy powrót do domu. Prośba ojca została wysłuchana. Synowie po zakończeniu działań wojennych, szczęśliwie wrócili do domu, w wolnej już Polsce. Chrystus Frasobliwy na rozstajnych drogach nadal czeka na tych, którzy zechcą Go odwiedzić. Z trzech sosen pozostała tylko jedna, mocno już zniszczona. Kapliczka ta znajduje się w Górnej Rybnej, w polach, w miejscu gdzie drogi rozchodzą się, krzyżują, w kierunku Głuchówek, Wrzosów, Górnej i Dolnej Rybnej.
Opracowała na podstawie opowiadania swojej babci Pani Stanisława Malik