WSPOMNIENIA (Autor nieznany)




Fragmenty
(Pisownia oryginalna)
Autor nieznany

Moja wieś – Rybna

Chciałabym o niej napisać, co wiem - wszystko, co przeczytałam znalazłam w starych szpargałach, czego dowiedziałam się od starych ludzi no i na co sama patrzyłam czy jakieś wydawnictwo zechce mi to wydrukować, to tego się raczej nie spodziewam. Ale mam dzieci i chciałabym żeby oni mogli wiedzieć jak najwięcej o wsi, z której pochodzą. Nasza wieś leży w połowie drogi między Krakowem a Chrzanowem. Dziś wieś całkiem nowoczesna, Kółko Rolnicze, traktor, wodociągi i elektryczność 600 numerów. Dużo młodzieży w szkołach średnich, we wsi nowa szkoła i wiele rzeczy, o których dawniej ani się nikomu nie śniło. Wieś była własnością Króla /oczywiście, że nie dziś a parę wieków temu/ Kazimierz Wielki podarował ją opactwu tynieckiemu. Dla Tyńca odstawiali nasi dziadkowie swoje daniny. Buntowali, byli klątwą doprowadzani do posłuszeństwa. O ile chodzi o klątwy to w swojej historii Rybna była aż trzy razy przeklęta Raz po zabójstwie św. Stanisława, bo ponoć jakiś czas król się tu ukrywał. Potem za nie-oddawanie danin przeklinał nas biskup krakowski Jan Grot. No i jeszcze potem gdzieś w okresie wiosny ludów. A jeszcze przedtem lustrator opactwa tynieckiego 0. Wiktoryn Zupieniecki narzekał, że: wyeksploatowa­nie danin i należności od tej wsi jest rzeczą bardzo trudną. Jaki był np. udział chłopów w powstaniu kościuszkowskim tego nie wiem? Ale wiem, że w latach 46-48 w czasie wiosny ludów kręcili się tu emisariusze, doszli do porozumienia z chłopami. Omal nie w każdym domu gospodarz miał naszykowany oręż; kosę na sztorc, dobrą siekierę, a nawet i strzelbinę. Często swojej wsianej fabrykacji, ale była. Ludzie tu byli sposobni, a biedni. Były lasy, byli kłusownicy, umieli strzelać i zmontować jakieś ręczne dzieła. Wiem, że i mój dziadek też zawsze jakąś "pukawkę" mieli i lubili postrzelać. Dość, że rozruchy w 'Krakowie znalazły żywy oddźwięk we wsi, chłopi czekali hasła. Nie doczekali się, przyszedł za to ukaz od władz austriackich zabraniający trzymania i zbierania się w kupy. Wieś przycichła niektórzy poszli do band, czy oddziałów w okolicy Alwerni Regulic były potyczki, walki. Niedobitki błąkały się się-jakiś czas. Rzezi Panów jak w Galicji wschodniej u nas nie było, ale niektórzy też byli Razem ze Szalą. Pamięć tych zdarzeń przetrwała w pamięci chłopów prawie 100 lat. Bo pamiętam / to już za mnie/ w roku 1940 jeden stary chłop robił wesele córce. Było to są okupacji, w czasie wojny. Na wesele przyszła też i policja granatowa gospodarz już dobrze podpity poszedł się z nimi przywitać i poczęstować. Rozgadał się przyniósł z komory starą drewnianą o trzech zębach piłę, Widzicie panocku - powiedział - tą piłą w 48 roku rznęli panów i pamiętajcie, że przyjdzie taki czas, że i na was się ona przyda. Nie bardzo przyjemnie było im to słuchać. Na drugi dzień jeden z policjantów przyszedł do nas, znali się z ojcem jeszcze sprzed wojny i opowiedział całe zdarzenie. Był naprawdę wzburzony. Ale nie wiem czy dlatego, że chłop był stary, czy temu, że na weselu wypili poczęstował ich dość, że nie zrobił z tego doniesienia do Niemców. Inna rzecz, że ten chłop i tak końca wojny nie doczekał, był przecie stary i bieda wojenna, mu dała radę. Potem powstanie 63 roku. Czy dużo chłopów brało w nim udział to nie wiem, ale o jednym to wiem napewno? Był taki stary kawaler we wsi nazywał się Janek Gibek. Mieszkał przy bracie. Pola miał kawałek, ale go nie obrabiał, wypuścił, go w dzierżawę i z tego żył biednie, bardzo oszczędnie. Do kościoła nie chodził za bardzo, można powiedzieć, że z księdzem się nie lubił, za to czytał stale gazety, znał dobrze stosunki panujące w ówczesnej Europie, Gazety mu przywoziły dwa razy w tygodniu baby, co jeździły z masłem do Krakowa, Nie lubił dużo mówić, nie chodził nigdzie, nie umiał z ludźmi żyć, unikał. A ludzie się śmiali też z niego. Wiedział o tym, ale gdy trafił na kogoś, do kogo miał zaufanie, kto miał go słuchać, a może i kto dorównywał mu poziomem umysłowym z nim wtedy potrafił mówić, opowiadać. Moją babkę tak darzył zaufaniem, babka też lubiła czytać, była w jednym wieku z nim. Więc opowiadał swoje wspomnienie z czasów jak "z panami był w lesie” dzielił się wiadomościami z gazet i nadziejami na przyszłość. Miał pamiątki, z tamtych czasów "mateklosy" jak pogardliwie nazywała to jego bratowa. Zapomniałam jak babka mówiła. Wiem tylko, że miał dzidy i kosy schowana W komorze jakieś szmaty i strzępy ubrania, pudełka, ale wszystko to po Jego śmierci bratowa zaraz spaliła. Wieś jak wspomniałam liczy dziś 600 numerów. Ale przed 200 prawie laty, bo w 1788 było opłacane dymowe 79 domów. Dwór liczył 5 domów. W roku 1860 było już we wsi 235 domów. Był we wsi stary kościółek drewniany, petem postawiony murowany, budowali go benedyktyni z Tyńca. Stary drewniany kościółek rozebrano, drzewo sprzedano trochę tego drzewa kupił Gawin /ten spod dworu/ miał małą chałupę, więc dostawił sobie z niego komorę, stoi do dziś, jeszcze drzewo zdrowe, a na dobry sposób może tak chałupa jak i drzewo w owej komorze liczyć około 300 lat. Jest legenda, ze Benedyktyni nie mieli ochoty stawiać kościoła w Rybnej, mieli zamiar wybudować go w Przegini. I nawet do Przegini zaczęto zwozić materiał, ale wieczorami i w nocy słychać było jakieś głosy podobne do bicia dzwonów z tego miejsca, gdzie dziś kościół jest, Więc uznali to za wolę Bożą przewieźli materiał i kościół stoi w Rybnej.
Brak jednej strony
……………..
Zlikwidowano młyn, gorzelnie, karczmę kupił Żyd. Dwór z ogrodem parkiem /około 10 morgów/ i mały kawałek pola kupił znany w Krakowie reżyser i aktor p. Jednowski, Szkoła w Rybnej istniała już w roku 1817. Dzieci uczyły się w odnajętej izbie chłopskiej. Były jakieś nieporozumienia między nauczycielem a chłopem odnajmującym izbę, tak, że nauczyciel Albiński zaczął się starać o budowę szkoły. W 1828 przyznała Komisja włościańska grunt dla szkoły, ogródek szkolny i plac pod szkołę. A nauczyciel Dąbrowski zasadził 6 drzewek owocowych. W 1857 roku zaczęto budować szkołę. Budował Józef Kasperkiewicz /-sołtys/ z Rybnej. Budynek składał się z jednej sali szkolnej, korytarza     i po drugiej stronie kuchni i dwu pokoi dla nauczyciela. Postawiono, tez stajnie, piwnicę i stodołę. 24.11.1857 roku nastąpiło poświęcenie nowej szkoły. Wyobrażam sobie, jaka to była uroczystość. Za przeszło sto lat znów nasza wieś dostała nową szkołę /1964/ Pomnik tysiąclecia. W szkole było bardzo zimno, obrzucono ją tynkiem, remontowano w 1863 roku. Od samego założenia szkoły należała do szkoły oprócz Rybnej też Czułówek. Potem połączono i Przeginie. Szkoła nazywała się "Początkową" lub "Trywialną”. W 1875 roku znów odbudowano, prze-budowano i drugi raz poświęcono szkołę. Frekwencja w szkole musiała być niezła skoro w 1899 roku było w szkole 345 uczniów, Nauczyciele oprócz czytania l pisania starali się i o podniesienie dobrobytu we wsi, uczyli patriotyzmu, miłości, ojczyzny, wprowadzać pewien postęp, ulepszenia na wsi. Obchodzono, co prawda uroczyście rocznicę wstąpienia na tron Franciszka Józefa czy jego zaślubin, ale obchodzono też 200 rocznicę odsieczy Wiednia..Zakupiono wtedy i rozdano nawet między dzieci 10 obrazków pamiątkowych. Obchodzono uroczyście 3 maj, rocznicę bitwy grunwaldzkiej* Grano przedstawienia treści patriotycznej np. Rycerze Jadwigi. Nauczyciel Wiktor Batorski zasadził swoim kosztem 20 drzew, 30 dziczków do szczepie­nia i 120 drzewek morwowych. Koło roku 1899 przyszedł do szkoły nowy nauczyciel p. Sędera. Ale był społecznik taki jak to dziś mówią na 102. Założył we wsi Kółko Rolnicze. Pomagał p. Romanowskiemu w organizowaniu spółdzielni Mleczarskiej, straż pożarną. Jego staraniem kupiono dla straży piękne mundury. Może tylko dwie wsie w woj. krakowskim miały tak ubraną i wyekwipowaną straż pożarną jak Rybna. Pierwsze pługi żelazne, brony to właśnie on do wsi sprowadził. A ile się musiał nagadać, natłumaczyć ludziom, bo się bali, że od żelaza się pole psuje. Pierwsze maszyny do szycia też on sprowadził, Swoim kosztem całą drogę przez wieś obsadził drzewami owocowymi, drzewami, które sam wyhodował i poszczepił. Zmarniały, co prawda te drzewka, ludzie połamali, poniszczyli, ale nauczył ich sztuki szczepienia, sadzenia i pielęgnowania drzewek, Dziś cała górna część wsi tonie w sadach. Wiosną kwitnie to jak piana a cały rok prawie daje dochód. Z tych młodych nawet mało, kto wie, że taki nauczyciel tu był i że przyczynił się przez wychowanie ojców do dobrobytu synów. A jego działalność społeczno-kulturalna. Przede wszystkim sprowadził do wsi do szkoły dużo książek. Chyba nawet nasza szkoła w Polsce międzywojennej tyle książek nie miała. Książki sprowadził przeważnie historyczne. W szkole też duży nacisk kładł na znajomość historii, I tak jakoś umiał uczyć, że "jesteśmy Polakami Stworzył świetny chór, śpiewali w kościele i w szkole na różnych okazjach. Urządzał wiele przedstawień, w każdą zimę jasełka. Jakieś przedstawie­nie o treści historycznej, patriotycznej. W roku 1913 dzięki jego stara­niom szkoła otrzymała imię Bartosza Głowackiego. A w 1914 roku śmiało pisze w kronice szkolnej. Wybuchła wojna, Austria się rozpadnie, Polska znów będzie wolna. Minęły lata przyszedł rok 1939. Ogłoszono mobilizacje /słyszałam z opowiadania ile było dezerterów w czasie wojny 1914/roku i jak nie chcieli chłopcy iść do wojska polskiego 1918 roku/ ogłoszono zsypkę owsa dla wojska polskiego. Mieliśmy przecie armię ciągnioną przez konie. Zawsze się mówi, ze chłop jest ciężki do poderwania do czynu, ostrożny. A teraz w krótkim czasie znieśli ludzie więcej zboża jak trzeba było. Do wojska po ogłoszeniu mobilizacji szli ochotnie, choć nie było już policji, która by ich poganiała. Nie wiem może to był duch chwili, wrodzony patriotyzm, a może to był patriotyzm wpojony i nauczony przez p. Sędere. Wieś - Ludzie naszej wsi są ponoć ludem czysto słowiańskim. Sąsiednia wieś Kaszów to podobno dawna osada tatarska. Być może, bo i dziś kaszowiankę się pozna, tak jakoś inną ma twarz, niższe, tęższe oczy wdole. Zresztą nie ważne to skąd, kto pochodził. Czy tym u nich czy u nas wieś zasadniczo się dzieliła na biednych i bogatszych? Tych: biednych oczywiście było o wiele więcej jak bogatych, tylko nikt się do tej biedy nie chciał przyznać. Bieda była uważana za hańbę, zasługiwała na pogardę. Jak kto do torby stworzony, to kuferka nigdy nie będzie miał mawiano? Żeby piastować jakoś godność we wsi trzeba było mieć w oparcie w polu. Wójt, pisarz, radny gromadzki musiał nie być dziadem. Pole też nie dawało wielkich plonów, zarobić nie było za bardzo gdzie. Jedyny zarobek to u bogatszych gospodarzy, dla dziewczyny służby w mieście albo wyjazd na roboty na Saksy, albo do Pani. Nie było w naszej wsi takowej masowej emigracji jak we wschodniej Galicji. Wyjechało paru do Ameryki, ale nie zrobili tam kariery. Więcej sobie chwalono zarobek sezonowy,   na saksach, niektórzy szli na Śląsk, ale każdy, co szedł za pracą. Nie myślał emigrować na stałe, zarabiało się - kupowało pole, albo składało w kasie i czekało aż się, co trafi kupić. Domy stały wzdłuż gościńca. Chałpy drewniane kryte strzechą o jednej izbie z dużą sienią, czasem komorą, zawsze stajnią. Stajnia i komora bez okien. Do komory okno zbyteczne, bo mógłby złodziej się dostać. Złodziei nie brako­wało, kradli ludzie z biedy. A w stajni tez okno zbyteczne, krowa nie będzie przecie szwaczką. Za to koło każdego domu była z boku i z tyłu "kuca". Kuca: szopa z desek, coś uniwersalnego! Szopa na siano, sypialnia na lato, spichlerz na zboże, szatnia na ubranie, zwłaszcza, gdy nie było komory, schowanie na mąkę l inny prowiant. Sień dosyć duża, w sieni schody na górę, albo jeszcze częściej drabina, wielki komin, w kominie schowek na sól, naftę, czasem wędzarnia, albo palenisko, żeby latem nie palić i gotować w izbie z powoda gorąca. Koło drzwi wejściowych żarna do miele­nia zboża. Czasy dawniej były ciężkie, zboża. mało. Do młyna nosiło się rzadko. Na święta żeby była lepsza, bielsza mąka na kołacze i w czasie robót jesiennych, kiedy inna robota goniła i nie było czasu stać przy ziarnach. Za to w ziemie to już mało, kto mielił, woził do młyna. Młyn był niedaleko. Na Zajaziu się mówiło. Młyn wodny na jeden kamień i perlarz do obróbki prosa i jęczmienia. Chęć i jęczmień obijało się w stępie. Stępa pień drewniany, wydłubany w środku we wgłębienie wsypywało się około 2 litrów jęczmienia polewało wodą, trzeba było utrafić w tą wodę, bo jak za wiele się polało, to się jęczmień ślizgał, a jak za mało to się nie chciał obijać. Żeby zrobić z tego jęczmienia pęcak trzeba było drewnianym tłuczkiem wybić 18 kóp /I8x 60/ to zazwyczaj bywało gotowe. Praca na żarnach też nie była lekka. Zwłaszcza jak wierzchni kamień był ciężki albo dawno nieklepany. Znam tę pracę całą wojnę też myłałam na żarnach. Pszenica brało się lżej, ale żyto, a jeszcze wilgotne lepiło się, szło niesporo ciężko. A jednak czytałam gdzieś, że na wsi "żarna wygrały wojnę* • To też jest prawda. Bo w tę wojnę, choć młynów było dużo, nikogo nie było stać żeby dawał taki szalony odsyp /31 kilo ze 100/, A nawet, jeżeli i odsyp dał, to i to nie było pewności czy dowiezie bezpiecznie mąkę do domu, pierwszy lepszy. Niemiec czy policjant mógł skonfiskować mąkę. W pierwszą wojnę zaraz Austriacy pozabierali żarna, w drugą już ludzie byli mądrzy. Sprzątało się zaraz żarna z sieni chowało się je w stajni, w piwnicy, w owych kucach, jeśli je, kto jeszcze miał. Mieliło się albo w nocy, albo wczas rano. Oprócz żaren w sieni stały też paki na zboże, dzieżka, niecki do robienia zacierki. Stolnice były na wsi nieużywane. Kluski, paluszki, czy zacierkę robiło się na nieckach. Zresztą kluski gotowało się rzadko, kiedy. Więcej wfuckę”, bo na fuckę mniej mąki szło. Na gotującą wodę sypało się mąkę, mieszało rozcierało grudki i po zagotowaniu gotowe jedzenie. Wylewało się na miskę, wlało \ trochę mleka, jak nie było mleka, to się jadło bez mleka na samej wodzie, albo wkrawało się do wody najpierw trochę grzybów i też jedli ladzie. Czy było to dobre, nie zabardzo? Bo na samym mleku to owszem, taką fuckę to i dziś ze smakiem zjem. Komorę nie wszyscy gospodarze mieli, tylko ci bogatsi. U nas dobytku nie było, cóż zresztą dziady mogły w komorze trzymać. Ta odrobina żyta to w sieni się zmieściła, a przyodziewy też nie było. W izbie wielki piec, suszyło się na nim zboże, drzewo na opał, oprócz blachy, było podkominie /mały okap, nad nalepą i odpływ do komina. Na podkominiu zapalało się szczapy i one oświetlały izbę. Potem już za mojej pamięci szczap się nie paliło. Ale piece postawione | solidnie trzymały się tak długo jak i długo chałupa stała, więc je widziałam, bo choć były niepotrzebne, ale nikomu nie wadziły, Koło pica ławka, potem półka na garnki, choć tam garnki na niej rzadko się trzymało. Garnuszki i miski, ale garnki po umyciu wieszało się na plocie. Sprzątało się na noc i to nie zawsze. Łóżka wysokie na wysokich nogach, czoło niskie i stosy poduchów na nich. Pierzyna zawsze tak pościelona, że sprawiała wrażenie dużej i puchatej, Z tyłu od ściany podpierało się ją, czy podpychało kożuchem, kapotą żeby się widziała większa i poduszki, na których się z zasady nie spało. Były tak od parady. Łóżek nie przykrywało się niczym. Wabiły swoją świeżością, puchatością. Za łóżkami rząd. Wsparte na. Listwie i powale, nią wisiały, a stały ukośnie* Za obrazki chowało się pieniądze, kwity, nakazy podatkowe. Między łóżkami drzwi do stajni. Pod oknami ława duża szeroka, w kącie koło drzwi, naprzeciw pieca skrzynia. W skrzyni chowało się chustki, koszule, zapaski, spodnie. Zamykało się do niej chleb. U mojego stryja jego druga żona spróbowała nawet do skrzynki schować garnek z fucką żeby pasierby nie zjadły jak ona będzie w polu. Ale pasierby "ścierwy uparte" wzięły skrzynki i pohuśtali ją obrócili do góry nogami i pomogło. Jak macocha potem otworzyła i zobaczyła jak w skrzynce się wszystko popaćkało już więcej wazy tam nie chowała? Ława pod. Oknem też była w pewnym sensie uniwersalna. Służyła do siedzenia, robiło się na niej pierogi no i była czymś w rodzaju otomany. Gdy się miało ochotę w dzień położyć spało się na ławie. Przyszedł gość zostawał na noc spał na ławie. Służący też obowiązkowo miał do spania ławę. Do jedzenia też służyła inna ława trochę wyższa, krótsza a szersza. Do prania jeszcze inna ława, ta znów wąska i dłuższa i lżejsza. W izbie się nie prało. Zabierało się kijankę, wygotowane pranie, albo do gotowania i szło się na rzekę. Nawet w zimie. Skrętki z praniem maszty pod rękę, w ręce paliło, ale pranie w izbie nie było skuteczne. W lecie znów pranie: koszule, pościel nie gotowało się a bieliło na słońcu. Oczywiście białe kawałki. Namydlone, mokre pranie kładło się na trawnik do słońca i co chwilę szło się z wodą i kropiło, żeby stale było mokro. Jeśli się zaschło na słońcu to nawet się i przypaliło prawie na brązowo, tu gdzie było więcej namydlone. Ale jak przypilnować to wybieliło się ładniej jak chlorkiem. Też jaszcze czasem tak piorę. Potem się prało wypłukało i było naprawdę ładne. Ławy i stołki to zwykle każdy gospodarz robił sobie własnoręcznie. Wtedy ludzie musieli wszystko robić. Ja do dziś mam stodołę postawioną przez dziadka. Stawiał ją sam, nawet drzewo, takie grube kije na sąsieki sam dziadek ręcznie, nie na tartaku poprzerzynał traczką. Ale ile to było roboty i jak ładnie to zostało zrobione. No i stawiano bez gwoździ, zbijano kołkami drewnianymi i nawet to trzymało dobrze. Powała była drewniana, stragarze z wyrzeźbioną datą stawiania domu. Podłogi nie było w izbie. Dawano podłogę w komorze, czasem nawet na boisku, ale w izbie była glina. Lepiło się izbę na każde większe święto. Pobierało ładną, żółtą glinę, wymuskało się, wygładziło. Tak samo pogródka pod oknami. Pogródka zrobiona z kamieni niby ława, wysoka na jakieś trzydzieści cm, poziom jej powinien być równy z progiem do sieni. Po wierzchu oblepiona glina, tak szeroka zęby skryła się pod okapem. Na pogródce układało się porąbane patyki do suszenia, ale to nie pod izbę, bo pod izbą była taka więcej honorowa pogródka, po wieczerzy, w niedzielę popołudniu, gdy się poschodzili sąsiedzi, to się siadywało na polu i gadało, odpoczywało, brało się kawałek chleba, czasem trochę mleka, lub żuru i jeść też się na pogródkę. Jeszcze o izbie. Więc gdzie były panny w domu, albo młoda gospodyni to stragarz był ozdobiony "pająkami" i innymi ozdobami ze słomy. Od jednego stragarza  do drugiego w bliskości pieca bywał przybity drążek, tu się wieszało chustkę, spódnicę taką na wyjście, która była często potrzebna, a za licha żeby ją chować do skrzynki. Obrazki otwierano na Boże Narodzenie, robiło się świece, nowe kwiatki i przytwierdzało do słomki lub wiklinki i władało. Były różne astry, stokrotki, akacje, konwalie i znów punktem honoru były jak najładniejsze kwiatki.   Do obrazka też wkładało się bukiety weselne. Bo na wesele się prosiło i przynosiło nie bukiecik mirtu, a wiązanką sztucznych kwiatów, różowych, białych, niebieskich, kwiaty bywały z płótna. Mieć jak najwięcej tych kwiatów w obrazkach to też był zaszczyt i widomy znak szacunku dla gospodarzy domu, którzy dużo razy byli na wesele proszeni. W oknach kwiaty: pelargonie, futosje, wodniki, trzymało się tylko takie, które kwitły prawie cały rok. Koło domu, ale raczej nie przed też ogródek.    W ogródku przede wszystkim, boże drzewko, mięta, piołun, to wszystko, jako lekarstwo. Kwiaty mielwa czarna też, jako lekarstwo, georginia, bratki, stokrotki. Pamiętam taki dom u działka i naprawdę jeszcze dziś mi się nieraz śni, podobał mi się pomimo wszystko bardzo. Jedno mi się nie podobało to te obory przed chałupą, to była wprost klęska. Ubranie za czasów mojej babki to stary ludowy strój gorset, a dla chłopa kaftan na lato. Na zimę sukmana, czasem, jaki kożuch. Dziadka mojego też w kaftan do trumny ubrali. A mieli naprawdę ładny. Wujek później odżałować tego kaftana nie mógł. Gotów był dać swoje najładniejsze ubranie., Ale nie pasowało nieboszczykowi zdejmować, ludzie by się gorszyli. Buty z cholewami, w lecie boso, chyba tylko wójt, ksiądz, organista i nauczyciel, w powszedni dzień chodzili w butach. Spodnie większą ilość, a już mniej jak dwie to było niedopuszczalne. Proszę policzyć spódnice powinna mieć ze 7 półek /brytów/ zapaska cztery i choćby najszczuplejsza jak ubrała ze trzy spódnice to już wyglądała jak kopa siana, A spódnice były długie do kostek, dzieci też chodziły długo ubrane. Było "niepięknie" krótko i basta. A przy tyra nasze babki nie znały ani majtek, ani pończoch, Więc niedostatek tej części odziania zastępowało się ilością i długością spódnic. Koszula. Z długimi rękawami zmarszczonymi w pięści zebrane w oszynbę /mankiet/ haftowany u szyi "obujek" coś w rodzaju dzisiejszego kołnierzyka męskiego też haftowany. Haft ręczny, ale naprawdę ładny. I gorset taki jak dziś widzimy ozdobiony cętkami świecidełkami był dawniej raczej nie w modzie. To późniejszy strój. Wtedy czarny aksamitny gorset był ozdobiony. A gorsety bywały atłasowe, do ślubu białe, niebieskie, tybetowe, burakowe. Tybetowe w kwiaty burakowe, bordowe dla koloru nazywane burakowymi. Na codzień też gorset tylko z mocniejszej ciemniejszej materii. W zimie wdziewało się na gorset „Jadwiśkę” obcisłą długą do połowy bioder kapotę z tyłu z fałdami, Koszule tak męskie jak i dla kobiet białe, na święta z białego płótna kupnego, na codzień ze swojego lnu. Na głowę chustka, chustki bywały różne na święto szczególnie na Boże Ciało kobiety miały dwie białe chustki o jednym rogu ładnie haftowanym. Wyprasowane na sztywno. Tylko była sztuka taką chustę wywiązać. Wiązana była z tyłu, czy dookoła głowy, nie umie powiedzieć, widziałam tylko, że gdy babka wróciła z kościoła zdjęła ją niby czepek, czy kapelusz, położyła tak związaną nad łóżkiem i już ją tak trzymała przez całą oktawę, Później ją tylko ubierała taką związaną dopóki się nie ubrudziła. Zapaska jak już pisałam w cztery półki, zawsze jaśniejsza od spódnicy, bywała całkiem biała całkiem muślinowa, ale ze "siertynku " wtedy obszywało się ją koronką. Z tybetu, w kwiaty, paski, kropki. Spódnice również bywały muślinowe na sztywno wykrochmalone, o szerokiej listwie, tybetowe, wełniane, flanelowe na zimę, gorolki w czerwone drobne kwiatki na granatowym tle, cyganki też drobne czerwone kwiatki zielone listki na czarnym tle, a na codzień też ze swojskiego płótna farbowane przez samą gospodynię, albo kupne "malówki" dzisiejszy zwykły kreton. Koło 1900 roku zaczynała się zmieniać moda. Gorset został, jako szata odświętna, na codzień do roboty zaczęto szyć bluzki. Krótkie dopasowane bez kołnierza. Czytałam w jakiejś starej gazecie z tego roku jak jakaś paniusia grzmiała na wiejskie kobiety, że chcą naśladować panie z miasta. A przecież dla kobiety wiejskiej najwłaściwszy ubiór to gorset. Przecież tak brzydko wygląda wieśniaczka w bluzce. Natura ją obdarzyła inną budową ciała, więc bluzka dla niej nie pasuje. Maluczko, a nazwałaby to grzechem. Ale jednak te protesty nic nie pomogły. Bluzka zwana kaftanikiem zdobywała sobie obywatelstwo na wsi. Potem i na święto z materii, z których dawniej robiono gorsety zaczęto szyć bluzki dzieciom również. Były przecież lżejsze do prania. O wiele łatwiej było uprać kolorową krótką bluzkę, jak długą białą koszulę. No i brud też bardziej. Znać na białym jak na kolorowym, Nie napisałam jeszcze o chustkach do odziewania. No, więc na zimę były grube wełniane barankowe z czarnymi drobnymi loczkami, podobnymi do takich, jakie bywały na czapkach męskich. Zielone, brązowe. Na lato, bo w lecie szło się też; w chustce na wieś, /nie pasowało iść bez chustki/ i do kościoła. Wiec na lato nosiło się też wełniane tylko znacznie cieńsze "maślanki" dwie w grubą czerwono białą kratę. "Kramarki" w drobną czerwoną/ zieloną i białą krateczkę. Były czarne i białe "pańskie" w kwiaty czerwone. I "tureckie" w serki. Chusteczki na głowie dziewczęta i młodsze mężatki wiązały pod brodę, zaś starsze wiązały z tyłu głowy /na babkę/. Chustki też różnie noszono składano na krzyż, albo zwyczajnie. Na co dzień do krów kupowało się specjalnie gorsze czarne chustki? Nie ciepłe, ale za to twarde, gęste. Deszcz ich nie przelał wnet, bo nie przyjmowały wody. Jako inne zabezpie­czenie przed deszczem to była spódnica? Zwłaszcza o ile się szło do kościoła i szkoda było świątecznej przyodziewy. Wdziewało się wtedy jak już pisałam ze 3~4 spódnice. Były szerokie, więc tę wierzchnie się. Wywijało i zarzucało na głowę, podobnie jak wiewiórka. Pod spodem też była spódnica nikt się nie gorszył, więc, przyszło się do kościoła spuszczało spódnicę, chustka była sucha i było wszystko w porządku. W lecie, zresztą gdzie tam w lecie, skoro tylko śnieg xx zlazł zaraz się zdejmowało buty nie pasowało w butach się piec. Chodziło się boso do późnej jesieni. Len siało się w każdej chałupie, a co drugi trzeci rok to i konopie. Len szedł na płótno, na nici. Strasznie ważnym było zasianie lnu nie za gęsto, bo wtedy włókno było za grube a płótno było nie ładne, bo grube. Konopie na powrozy, postronki sznurki takich rzeczy się nią kupowało na wsi, każdy sobie umiał sam zrobić. Konopie było grube, trudne do obrobienia. Robili z konopiem mężczyźni. Obijało się najpierw siekierą /obuchem/ na pnioku. Dopiero potem na międlicę można było brać. Z lnem też było masę roboty. Po wyrwaniu obijało się ziemię, nie cepami broń Boże, boby się zmierzwił len, ale kijankami, tymi, co się prało. Potem się rozkładało na ze sieczonej łące, albo młodej koniczynie. Jak były deszcze to czerniał bardzo, często nie wyrosił się? A zgnoił. Włókno wtedy było brzydkie i słabe, jak była dobra jesień to za miesiąc len był wyroszony. Znów go się Zbierało i suszyło potem międliło i pocierało na międlicy. Międlica miała jeden rowek, cieślica dwa, Potem się czesało len każdą garstkę się brało na szczotkę z drobnych gwoździ nabitą na deskę, szczotek zwanych "szczecią" było dużo. Pierwszy len, co go się ściągało to było grube, z drugiej szczotki "pośrednie" a to, co dopiero zostało to było najładniejsze "cienkie". Z cienkiego się robiło nici, no i z płótna szyło się koszule, prześcieradła, obrusy Z pośredniego dla chłopa mogła być "górnica" taka kapota dla roboty "łoktusa”, czyli prześcieradło, ale Gorsze tylko do spania, bo się nigdy, ale wyprało ładnie. No i z grubego worki i szpagaty. Pacaśną i grube przędze motało się na motowidło czteroramienne /długość 60 cm/ po 30 nitek jedno pasmo. 24 Pasma to było przędzionko, z jednego przedsionka było 2 łokcia płótna, na jedno przędzionko dawało się więcej pasm. Warsztaty tkackie też były we wsi. Jedni wili lepsze gęściejsze płótno, to ci mieli kupę roboty Inni rzadsze, to dla tkacza było korzystniej, bo z przedzionka zrobił więcej jak dwa łokcie, ale gospodynie się krzywiły na takie płótno, bo było i słabsza i zbiegało się, Oprócz zapłaty w gotówce od płótna dodawało się do każdego przędzionka litr pszenicy.